- To ja - szepnęła Gloria.
Liz wyślizgnęła się na korytarz, zamykając drzwi za sobą. Padły sobie w ramiona i objęły się mocno. Dopiero po tym smutnym powitaniu Gloria spojrzała w znękaną twarz przyjaciółki: zaczerwienione, zapuchnięte od płaczu oczy, czerwona pręga na policzku. Ojciec ją uderzył. Ze ściśniętym gardłem ujęła jej dłonie. - Kiedy nie przyszłaś na lunch, poszłam do sekretariatu. Siostra Marguerita powiedziała mi, że cię wyrzucili. Nie mogłam uwierzyć. Co się stało? - To było okropne. - Liz zaczęła płakać. - Co ja teraz zrobię? Nigdy jeszcze nie widziałam ojca tak wściekłego. Mama dostała histerii. Nie chcę wracać do swojej starej szkoły. Gloria też się rozpłakała. - Jak mogli cię wyrzucić? Miałaś najlepsze stopnie. Liz otarła wierzchem dłoni łzy spływające po policzkach. - Nie wiesz? - Nie. - Gloria wpatrywała się w twarz przyjaciółki z bijącym sercem. - Nie? - Z gardła Liz wydobył się ni to śmiech, ni to szloch. - To zasługa twojej matki. Dyra wywołała mnie z drugiej lekcji, a ona już tam czekała. - Moja matka? - powtórzyła Gloria. - Moja matka była w szkole? - To było straszne. Po prostu straszne. Ona wie o wszystkim. O wszystkim. A więc matka wie. Gloria mimo woli cofnęła się o krok. Jezu, co teraz będzie? - Ona wie wszystko... - powtarzała Liz jak w malignie. - O Santosie, o balu maskowym, o tym, że cię kryłam... Dlatego mnie wyrzucili. Siostra chciała dać mi szansę, ale twoja matka się nie zgodziła. Gloria zaczęła drżeć, osunęła się na schody. Matka zrobi wszystko, by oddzielić ją od Santosa. - Glorio, słyszysz mnie? - Liz przysiadła obok niej. - To wina twojej matki, ona chciała, żebym odeszła. - Jak się zachowywała? - Gloria chwyciła dłoń przyjaciółki. - Co mówiła o Santosie? - O Santosie? - powtórzyła Liz z niedowierzaniem. - Tak. Czy mówiła coś o nim? O tym co zamierza? Skąd wie, jak się nazywa? Liz pokręciła głową. - Nie wiem. Mówiłam jej, że Santos to porządny chłopak. Mówiłam, jak bardzo się kochacie, ale nie chciała mnie słuchać. Obrażała go... Mnie też. Nazwała mnie kłamczucha i... - Tak się boję, Liz. Ona zniszczy naszą miłość. Nigdy już nie zobaczę Santosa. Kiedyś powiedziała, że wyśle mnie z Nowego Orleanu, jeśli... - O czym ty mówisz? Nie rozumiesz, że to ze mnie zrobiła winną, że mnie ukarała? Twierdziłaś, że mnie nie ruszy. Przekonywałaś, że nie będzie się na mnie mściła. Próbowałam ci tłumaczyć, że to niebezpieczne, ale ty nie chciałaś słuchać. Zapewniałaś, że nie będzie mnie obwiniać, tymczasem to ja... Chciała mi nawet wmówić, że to przeze mnie... wy, no wiesz... Mówiłam jej, że o niczym nie wiedziałam, ale... ale nie uwierzyła. - Boże! Gloria była przerażona. Nie mogła oddychać, nie była w stanie myśleć. Matka wyśle ją z Nowego Orleanu. Teraz już na pewno. Zacisnęła dłonie, zaczęła się kołysać w tył i w przód. - O tym też wie? - Myślałam, że wiedziała. Że obydwoje wiedzieli, ona i siostra... - Ale to ty jej powiedziałaś? Liz, jak mogłaś? - Jak mogłam! - Liz miała wypieki na policzkach. - Nie byłaś tam! Nie wiesz, jak to wyglądało! Nie masz pojęcia, co one... - Wiem, że ja bym nie powiedziała słowa, gdyby to chodziło o ciebie! Nigdy! - Dziękuję ci! - Liz zerwała się na równe nogi. - Co ty możesz w ogóle wiedzieć? Właśnie wyrzucili mnie ze szkoły! Straciłam stypendium, swoją przyszłość! A ciebie obchodzi tylko twój Santos! - Nieprawda! Przejmuję się tobą! Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, ale nie zdajesz sobie sprawy, do czego jest zdolna moja matka! - Spuściła głowę. - Nie wiesz nawet, na co ją stać. - Nie wiem? - Liz uśmiechnęła się szyderczo. - Właśnie się przekonałam. Właśnie sprawiła, że wyleciałam ze szkoły tylko za to, że zaprzyjaźniłam się z tobą! Ty zrobiłaś to, co zrobiłaś, i nawet nie zostałaś wezwana do przełożonej! - W głosie Liz narastał szloch, ból, gorycz. - Mój ojciec ma rację! Wy umiecie myśleć tylko o sobie! O sobie i swoich pieniądzach! To wszystko twoja wina! Nienawidzę cię! Odwróciła się na pięcie i zamierzała wrócić do mieszkania, ale Gloria chwyciła ją za rękę. - Nie mów tak, Liz. Proszę... musisz mnie zrozumieć. - Rozumiem. - Liz strząsnęła rękę Glorii. - Nigdy nie byłam twoją przyjaciółką. Wykorzystałaś mnie. - Nieprawda! Nie widzisz, że to wszystko przez nią? Zawsze pozbawia mnie wszystkiego, co ma dla mnie jakieś znaczenie. Chce mnie poróżnić z tobą, z Santosem. Dlatego nie chciałam, żeby się dowiedziała, że mam chłopaka. Dlatego tak się bałam... - To nie do wiary! Ciągle tylko ty, ty, ty! Jesteś prawie taka sama, jak Bebe, Missy i cała ta reszta. Samolubna! Zajęta wyłącznie sobą! Nie obchodzi cię nikt poza własną osobą. Byłam głupia, że uwierzyłam w twoją przyjaźń. Gloria przycisnęła ręce do brzucha, jakby za chwilę miała zwymiotować. - Jestem twoją przyjaciółką, Liz - jęknęła. - Uwierz mi, błagam. - Nie wiesz nawet, co znaczy przyjaźń. Posłużyłaś się mną. Byłam ci wygodna. A ja, idiotka... - Nie kończąc zdania, Liz odwróciła się ku drzwiom. - Straciłam wszystko. Szanse na dobry college, na życie inne... niż tutaj. Wiesz, jak wyglądają szkoły publiczne w naszej dzielnicy? Nie wiesz. Skąd niby miałabyś wiedzieć, ty... ty rozpuszczona bogaczko. Niepokalanki to była moja jedyna nadzieja. - Proszę, Liz - szepnęła Gloria ze łzami w oczach. - Nie mów tak. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. - A ja myślałam, że ty moją. Żegnaj, Glorio. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY Zgodnie z szyderczą radą Hope, Santos poszedł porozmawiać z Lily. Opowiedział jej o Glorii, o tym, jak się w niej zakochał, zrelacjonował rozmowę z jej matką i powtórzył plugastwa, które od niej usłyszał. Mówił o swojej wściekłości, o obawach, w końcu zadał Lily pytanie rzucone przez Hope. Blada i wstrząśnięta pochyliła nisko głowę. Santos usiadł obok niej na kanapie. - Kim ona jest? - zapytał cicho, ujmując dłoń starszej pani.